Apple zaskoczyło. Najpierw zadebiutował iPhone 16E, czyli smartfon niby budżetowy, ale wyceniony tak jak zwykle. Czyli drogi. Chwilę później na rynku pojawiły się jednak kolejne sprzęty Apple, które tym razem nie kosztują miliona monet. Można?
Apple przyzwyczaił nas do jednego. Nowa premiera, portfel płacze. Ale tym razem jest inaczej. Serio. W 2025 roku nowe produkty giganta z Cupertino (uwielbiam to określenie za jego absurdalność!) w końcu nie odstraszają liczbami na etykiecie. To oczywiście nie jest tak, że Apple odkrył właśnie „value for money” i obniżył ceny swoich produktów. Te kosztują za oceanem mniej więcej tyle co zwykle. Jednak korekta kursu walut robi swoje. Mocna złotówka, słabszy dolar – i mamy to.
iPhone 16e. Literka od słowa „ekonomiczny” czy od „ej, ale serio”?
Na iPhone’a SE 4 czekaliśmy wszyscy i od dawna wiedzieliśmy o nim niemal wszystko. Plotki i przecieki się potwierdziły. Nie były dla nikogo zaskoczeniem obecność 6,1-calowego ekranu OLED, procesora A18, Face ID, notcha, obudowy pochodzącej z iPhone’a 14 czy pojedynczego aparatu 48 Mpix. Zaskoczeniem okazała się nazwa.
Zamiast iPhone’a SE 4 otrzymaliśmy bowiem model 16e, czyli nowego, piątego przedstawiciela rodziny „szesnastek” (obok iPhone’a 16, 16 Pro, 16 Max i 16 Pro Max). Decyzja to trochę dziwna, biorąc pod uwagę odstający od nówek design telefonu, jednak broni się ze względu 8 GB pamięci RAM na pokładzie. To dzięki niej 16e poradzi sobie z funkcjami Apple Intelligence (wciąż niedostępnymi w Polsce), czyli motorem napędowym marketingu nowej linii.
Sprawdź: Dobry antywirus na telefon. Czy to w ogóle potrzebne?
Zaskoczeniem – na minus – okazała się też cena iPhone SE4, tfu, 16e. IPhone 16e wyceniono w momencie premiery na 2999 zł, pozycjonując go na najtańszego przedstawicielem „szesnastek”. Tylko to i tak sporo. Poprzednie „budżetowe” modele z linii SE Apple były na start zawsze tańsze, to raz. Dwa: dokładając kilka stówek, w retailu wciąż można trafić iPhone’a 15 Pro; od 16e lepszego pod każdym względem i również ogarniającego AI od Apple (funkcje wciąż niedostępne w Polsce, będę przypominać do upadłego).
Czy warto więc na iPhone 16e wydawać kasę? Odpowiedź może być tylko jedna: to zależy. Więcej na temat nowego iPhone’a przeczytać możesz we wpisie Michała Pisarskiego: iPhone 16e: Ogołocony iPhone.
iPad 11. Tu należą się brawa
Na pewno jednak warto zastanowić się nad nowym iPadem. Tutaj Apple pozamiatało. Nowy, podstawowy iPad został wyceniony bowiem na zaledwie 1799 zł. Zaledwie, bo tyle kosztowała w momencie premiery generacja 6., a przecież to było kilka dobrych lat temu (inflacja!).

iPad 10 w momencie premiery kosztował 2899 zł za wersję z 64 GB pamięci z WiFi. Jedenastka ma na start 128 GB i kosztuje 1100 zł mniej. Jest różnica, prawda?
Przy tym iPad 10 do codziennych zadań to tablet idealny. Duży ekran LCD (10,9 cala) wspiera rysik Apple Pencil (niestety tylko 1. generacji), nowoczesne wzornictwo, fajne kolory obudowy, Touch ID (bez Face ID, ale to łatwo przeżyć), bateria, która wytrzyma cały dzień streamingu filmów i seriali. Nic, tylko brać. iPad 10 to był absurd, iPad 11 to game changer.
MacBook Air z procesorem M4
Odświeżony MacBook Air z nowym procesorem M3 to znów więcej i lepiej, ale też taniej niż poprzednio. Dwa warianty (13,6 cala oraz 15,3 cala przekątnej wyświetlacza), dużo większa wydajność, doskonały design i bateria (do 18 godzin na jednym ładowaniu!). Rok temu za miejszego Aira trzaba było zapłacić 5999 zł. Dziś to jest „tylko” 4999 zł. Za takiego lapka – który posłuży przez lata – to tyle co nic.

Można? Można
To dalej Apple – design na wypasie, doskonałe wręcz systemy operacyjne (iOS i MacOS), świetny, uzupełniający się ekosystem, wsparcie przewidziane na wiele lat do przodu. Zrobiło się tak jakoś… normalnie?
To jak już przy normalności jesteśmy, przypomnę tylko, że w Mobile Vikings nie podpisujemy lojalek, kumulujemy gigsy do oporu, a 5G i eSIM mamy w ofercie w standardzie. To jest normalność!